– My, uczeni jesteśmy ludźmi ułomnymi. Ułomnymi naszą specjalizacją, która jest bardzo wąska. Jesteśmy też ludźmi grzesznymi. Sam jestem grzesznikiem, zgrzeszyłem nazbyt wiele razy, żeby nie wiedzieć, o czym mówię. I w związku z tym jestem osobą kompetentną – tak o sobie i środowisku naukowców mówi profesor Mirosław Soroka, chemik, pracownik naukowy Politechniki Wrocławskiej.
Marek Rowicki: Panie profesorze, mam przed sobą pańską, szalenie „informatywną” wizytówkę… Są na niej wymienione pańskie wykłady ogólne i naukowe. Na pierwszym miejscu, na liście wykładów ogólnych, jest wykład zatytułowany: „O absolutnej konieczności restrukturyzacji nauki i szkolnictwa, zwłaszcza wyższego”, co wiąże się zapewne z tym, że przez sześć lat był pan dziekanem Wydziału Chemicznego Politechniki Wrocławskiej, jak sam pan to określa – „największego na świecie wydziału chemicznego”. Musiał się pan zajmować zarządzaniem, finansami, etc. Z bliska obserwował pan funkcjonowanie jednej z większych polskich uczelni… i zarządzał „największym na świecie wydziałem chemicznym”. Skąd jednak pańskie zainteresowania „oszustwami uczonych”?
Mirosław Soroka: Od czasu mojej pierwszej pracy naukowej. Prof. Przemysław Mastalerz (mój szef) był wówczas zafascynowany kwasami amino fosfonowymi, a zwłaszcza aminokwasem zwanym Ciliatyną, którego nazwa chemiczna brzmi nieco bardziej zawile – kwas 2-aminoetylofosfonowy. Szukaliśmy dogodnej metody syntezy tego aminokwasu i w trakcie rutynowych studiów literaturowych natknąłem się na publikację, której opis eksperymentalny był rozbieżny z uzyskanymi przez nas wynikami. Było to dla mnie duże zaskoczenie, chemia zalicza się bowiem do tzw. hard sciences, co, między innymi oznacza, że znaczne jej obszary są weryfikowalne eksperymentalnie. Zdumiało mnie to, że inni chemicy mogli się aż tak pomylić! Później zauważyłem takich i poważniejszych błędów więcej. Jeszcze później nauczyłem się starannie czytać literaturę i starannie weryfikować dane (staram się to wpajać moim studentom, którzy ciągle jeszcze posługują się argumentem: „to jest prawda, bo opisano to w Journal of Organic Chemistry”’ albo, jeszcze gorzej: „to musi być prawda, bo opisały to gazety”!), a jeszcze później popadłem w prawdziwą obsesję i zacząłem zbierać rozmaite przykłady drobnych i dużych oszustw. Bez najmniejszego powodu! Ot, po prostu tak, jak filatelista zbiera znaczki, ktoś inny – coś tam i tak to się zaczęło. Ta mania pozostała mi do dzisiaj. W 1974 roku odważyłem się wygłosić prelekcję na ten temat, a ponieważ wykład był raczej lekki i w tonie nieco żartobliwym (jakoś nigdy nie miałem ochoty dokuczyć komukolwiek moją wiedzą na ten temat), więc się kilku osobom spodobał, a to pociągnęło łańcuszek kolejnych wykładów, a przede wszystkim zaowocowało jedną bezcenną rzeczą – znajomi i nieznajomi zaczęli mi nadsyłać rozmaite materiały! Zgromadziło się tego kilkadziesiąt tomów akt – jak do ustawy lustracyjnej…
Z tego wnoszę, że oszustwa uczonych nie są rzadkie…
Czytuję gazety (nie przyznam się jakie!). Z rozmaitych artykułów i wywiadów zda się przebijać twierdzenie, że są to w istocie zjawiska powszechne. Niektórzy nawet na tej podstawie (mnogości doniesień medialnych) twierdzą, że nastąpił kres dobrych obyczajów tzw. środowiska naukowego, upadek moralności uczonych, etc. (nie użyję tu słów „w powszechnym odczuciu”, bo one nic nie znaczą!). Niezupełnie się z tymi twierdzeniami zgadzam.
Po pierwsze, nawet amator musi przyznać, że nie można niczego takiego twierdzić bez uprzednich badań statystycznych dotyczących różnych, umownych okresów historycznych! Przecież, żeby coś takiego powiedzieć należałoby najpierw wylosować z jakiegoś obszaru nauki reprezentatywną liczbę opublikowanych prac naukowych. Następnie ktoś (KTO?!) musiałby te prace zweryfikować. Najpierw przeczytać, zrozumieć i ewentualnie zauważyć błędy. Następnie powtórzyć najbardziej reprezentatywne eksperymenty. Porównać je z wyciągniętymi przez autorów wnioskami… itd., itd., itd., …
Jeszcze później należałoby opracować statystycznie wyniki tych „dochodzeń”, a dopiero na końcu ośmielać się coś twierdzić! Na przykład to, że w dekadzie 1880-1890 nauka (a właściwie opublikowane prace) była rzetelniejsza niż w dekadzie 1990-2000. Albo, że w nauce „amerykańskiej” jest więcej nieuczciwości niż w nauce „niemieckiej”.
Przecież czegoś takiego nie da się w ogóle zrobić! Ze względu na astronomiczne koszty! Ze względu na brak ludzi, którzy by się tego podjęli. Wreszcie, ze względu na wątpliwość uzyskanych z tych badań rezultatów!
Dodam do tego jeszcze, że bezsens takiego przedsięwzięcia jest (musi być!) oczywisty dla każdego!
Jeśli porównalibyśmy tę część badań naukowych do tzw. szarej strefy w gospodarce, to muszę dobitnie podkreślić, że znacznie taniej jest tolerować pewien margines tzw. szarej strefy niż gigantycznymi środkami doprowadzić do bezwzględnej uczciwości. Powiada się nawet, że większość uczciwych ludzi jest nimi z dwóch powodów: z lenistwa lub z głupoty (to raczej taki ponury żart!). Już w starożytnym Rzymie jakiś przytomny senator zadał znamienne pytanie: „A kto będzie kontrolować kontrolerów?!”.
Po drugie, liczbę oszustw (w wartościach bezwzględnych jest ona chyba rzeczywiście większa w okresach minionych) należy kategorycznie odnieść do wielkości populacji ludzkiej, a jeszcze lepiej, populacji uczonych. Okaże się wówczas, że…, no właśnie, co?
Przecież obecnie w tzw. nauce pracuje niewyobrażalnie więcej osób niż kiedykolwiek w historii cywilizacji. Jesteśmy ponadto znacznie lepiej „uzbrojeni”, przeto bardziej produktywni!
Konieczne jest również zastosowanie „filtru” korygującego stopień dostępności obywateli do mediów. W dzisiejszych czasach wystarczy kichnąć w Australii, a informacja o tym obiegnie glob kilkakrotnie w ciągu godziny. Miliardy ludzi mają bezpośredni dostęp do mediów, a te stały się bardziej agresywne niż dawniej (podaję to bez dowodów!). Połowa mieszkańców, gloryfikowanej obecnie, II Rzeczypospolitej żyła w izolacji (spowodowanej głównie biedą) i nie umiała czytać!
I na koniec tego wywodu – mamy do dyspozycji bazy danych on-line. Niemal błyskawicznie można sprawdzić, czy coś „już było”. Wydaje mi się, że te wszystkie czynniki sprawiają, że wbrew temu, co sądzi niemała liczba ludzi, „ułamek molowy” oszustw w nauce raczej spada niż się podnosi.
I jeszcze jedno. Wiele oszustw „z pierwszych stron gazet” nie stanowi zagrożenia dla wiedzy. Są to bowiem prace o nikłej wartości poznawczej, które wprawdzie wchodzą do tzw. trwałego dorobku ludzkości, ale niemal natychmiast po opublikowaniu przechodzą w stan „standby”, a może raczej w stan zapomnienia.
Nie podziela pan zatem poglądu o nasileniu się tego zjawiska?
Nie. Po wielokroć, nie! Nie uważam także, że coraz bardziej zepsuta jest młodzież, że coraz gorsi są lekarze, że dawni studenci byli lepsi niż obecni, itd. Jeśli idzie o studentów, to uważam wręcz, że obecni są znacznie lepsi niż my byliśmy w ich wieku. Sądzę nawet, że żyjący obecnie ludzie są lepsi niż ich poprzednicy. Aczkolwiek nie chcę wywołać demonów przeszłości (i przyszłości!). Podobnie między bajki należy włożyć takie twierdzenie, że niemiecka czy amerykańska młodzież nie ściąga na egzaminach, bo purytańskie wychowanie…, etc. Siedząc kiedyś nieco dłużej w USA przywiozłem całkiem sporą kolekcję ściąg, a jeden z moich kolegów amerykańskich pokazywał mi jeszcze większą! Co mogę z pewnością powiedzieć, to to, że ich (tych ściąg!) technologiczny poziom był bardzie zaawansowany, niż tych, którymi posługują się najczęściej polscy studenci. Także, nadużywane u nas, twierdzenie jakoby amerykański profesor mógł spokojnie wyjść z egzaminu, a studenci nie będą ściągać, jest nieprawdziwe. Poza tym, ta sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Otóż, obowiązkiem profesora na egzaminie jest być sędzią i dopilnować, żeby gra była czysta. Niewywiązywanie się z tego obowiązku jest wysoce nagannym zachowaniem. To mniej więcej tak, jakby sędzia piłkarski opuścił boisko podczas „gorących” derbów! Za to może spotkać nauczyciela surowa kara!
To, że możemy mieć takie odczucie, wynika, moim zdaniem, z bezdyskusyjnego faktu, że aktualnie dostęp do informacji jest znacznie lepszy niż kiedykolwiek w przeszłości.
O swobodach obywatelskich nie mówiąc…
Jeśli nie potwierdza pan tezy o „zepsuciu”, to pewnie pan powie za chwilę, że „już starożytni”…
…oczywiście! Już w starożytności…! To jest temat do osobnej dyskusji. Nie mam pod ręką moich akt sprawy, a temat wymaga starannego przygotowania się. Jednak proszę sobie przypomnieć, co robili sofiści? A podniesiony do rango Boga Arystoteles? A Platon? Już wówczas zdarzały się poważne animozje między uczonymi. Przykłady zafałszowań prawdy naukowej sięgają rzeczywiście niemierzalnych początków cywilizacji. Spotkałem się z opiniami, że poglądy ówczesnych autorytetów filozoficznych na wiele wieków zahamowały rozwój nauki. Nie czuję się jednak na siłach o tym dyskutować.
Posłużę się nieco mniej odległym przykładem rzekomych odkryć nowych pierwiastków zbadanych przez V. Karpienko [„The Discovery of Supposed New Elements”, Ambix 1980, 27(2), 78-102.], z którym kiedyś utrzymywałem kontakt korespondencyjny (dodam na marginesie, że praca została sfinansowana przez, cytuję: „their Highnesses Gina of Liechtenstein”. Otóż liczba wygrzebanych z archiwów i zdokumentowanych (przez V. Karpienko) rzekomych odkryć pierwiastków chemicznych jest zaiste imponująca i przewyższa ponad czterokrotnie liczbę wszystkich znanych obecnie pierwiastków! Rozmaitych szwindli, zamierzonych lub niezamierzonych, było w przeszłości bez liku. Uległy one jednak szybkiemu zapomnieniu. I słusznie!
Jednak zgodzi się pan ze mną, że uczonych powinna cechować wyjątkowa czystość…
Nie! A to niby dlaczego? Wszyscy, bezwzględnie wszyscy, obywatele powinni być tak samo uczciwi! Nie widzę żadnych powodów, żeby jakakolwiek grupa społeczna była mniej (lub bardziej) uczciwa. Przecież to nonsens!
Niedawno redakcja „Słowa Polskiego” zorganizowała dyskusję na ten temat. Poglądy uczonych różnych dziedzin były na ogół rozbieżne, jednak większość z nas nie popierała tezy o konieczności jakiejś nadzwyczajnej uczciwości uczonych.
Bardzo dobitnie wyraził to prof. Tadeusz Wilusz – biochemik z Uniwersytetu Wrocławskiego – który podkreślił, że wszyscy mamy być jednakowo uczciwi! I kropka! Przecież każdy członek społeczeństwa coś do niego wnosi. System społeczny musi być oparty na wzajemnej uczciwości. Czasami myślę, że jak wszyscy będą tylko kraść, to nie będzie już co ukraść. Ani komu… […]
Wróćmy jednak do oszustw naukowych. W ostatnich latach zarejestrowano najwięcej przypadków plagiatów. Jak groźne, pana zdaniem, jest to zjawisko?
Od czasu do czasu jestem zapraszany tu i ówdzie ze swoim wykładem o „oszustwach” uczonych, głównie w celu rozbawienia audytorium… Mam także regularne wykłady z „Etycznych problemów nauki” dla studentów, a ostatnio dla doktorantów Politechniki Wrocławskiej. Kiedyś pewnie napiszę książkę…
Na razie do tych wykładów sporządziłem cos na kształt „klasyfikacji przestępstw naukowych” (jestem również skłonny z łatwością zaproponować kodeks kar za te przewinienia, gdyby ktokolwiek, […] zechciał je egzekwować!).
Jeśli pan pozwoli, to zarys takiej klasyfikacji tutaj przedstawię.
Jest tych „rodzajów” niemało! Jakież mogę „wyróżnić” grzechy uczonych? Moim zdaniem, są dwa najcięższe:
1. PUBLIKOWANIE FAŁSZYWYCH WYNIKÓW BADAŃ NAUKOWYCH.
2. PUBLIKOWANIE CUDZYCH WYNIKÓW JAKO SWOICH WŁASNYCH. PLAGIATYZM.
Dla społeczeństwa i „society” szczególnie ciężkim grzechem jest ten pierwszy, o którym najmniej jest w mass mediach! Opublikowanie fałszywych (często sfabrykowanych, a nawet zmyślonych wyników badań naukowych podważa bowiem cały system nauki. Podważa wiarę obywateli w jej wartość. Czyni naukę podobną, nie chce nikogo obrazić, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy, do polityki…
Drugi z „grzechów głównych” jest obojętny dla society! TAK! OBOJĘTNY! Jeśli tylko wyniki splagiatowane są poprawne, to nie ma to większego znaczenia, kto jest autorem odkrycia. Powiem nawet więcej, jest czasami korzystne dla rozpropagowania jakiegoś mniej znanego zakamarka gmaszyska zwanego NAUKĄ! Marketingowa rola takiego postępku jest czasami trudna do przecenienia. Któż bowiem by wiedział cokolwiek o pracy Xińskiego, gdyby nie rozdmuchana do gigantycznych rozmiarów dyskusja na ten temat, wywołana oczywiście podejrzeniem, że Ygrekowski przepisał istotne wyniki Xińskiego. […]
Kto by kupił tzw. monografie naukowe, zwłaszcza wydane w serii „Zeszyty Naukowe Jakiejśtam Bardzo Ważnej Uczelni”, gdyby nie to, że w ostatnich kilku są wydrukowane prace „oderżnięte” z innej książki? A teraz? Teraz to SA białe kruki! Daj się splagiatować! Czy to zła rada marketingowa? Ten grzech będzie jeszcze występował w innym podrozdziale, na razie wystarczy. […]
Czy dziennikarze powinni o tym pisać?
OCZYWIŚCIE! Od tego przecież są.
Rozmawiał: Marek Rowicki.